Strony

wtorek, 19 listopada 2013

Opowiadania- SamolotEM- cz.6

To, że Marika nie zabiła się zbiegając ze stromej skarpy graniczyło z cudem. Jednak to, że goniący ją Vigo i Harsh również przeżyli było już miłosierdziem bogów. Dziewczyna cały czas przecierała oczy chudziutkimi paluszkami, chcąc otrzeć je z łez. Gdy wybiegła na pierwszy odsłonięty pagórek zobaczyła największe ognisko świata. Nie słyszała ludzkiego krzyku, ogień szybko trawił wszystko co kiedyś zwano Solval. Harsh dogonił w końcu Marikę i delikatnie lecz stanowczo chwycił ją za ramiona. Po chwili dogonił ich zziajany Vigo.
- Ja muszę...Zobaczyć co z  moją rodziną! Puszczaj- wyrywała się dziewczyna.
- Całe miasto spłonęło! Nie ma szans by ktokolwiek przeżył- tłumaczył niskim głosem blondyn. 
Vigo rzucił się na ziemię krzycząc z rozpaczy i niemocy. Marika wyrywała się Harshowi lecz po chwili zrozumiała, że chłopak ma rację. Wszyscy usiedli zrezygnowani na trawie. Najgorsza była ta świadomość, że nikogo już nie mają. Zostawali sami na świecie. Marika w kolejnym przypływie płaczu przytuliła się do silnego chłopaka. Ten objął ją swoim ramieniem.
- Jestem zupełnie sama- wydyszała przez łzy.
- Jesteśmy. Wszyscy jesteśmy.
------------------------------------------------
- Elias! Ja...My... Co ty robisz?- zapytała z wyrzutem gdy chłopak przysunął ją do siebie. Wyrwała mu się z objęć. W głowie miała mętlik. Nic nie rozumiała. Czuła, że musi ochłonąć. Pośpiesznie zbiegła ze skalnego występku. Nie zatrzymywała się. Uciekała sama nie wiedząc przed czym. W końcu znalazła się na owym nieszczęsnym pagórku. Palące się miasto naprawdę nie było tym co chciała teraz zastać.

1 komentarz: