Strony

wtorek, 17 grudnia 2013

Dziewczynka z mroku- cz.3

Charlotte
Leżałam w łóżku na wznak. Wszyscy już spali. Mogłam to łatwo rozpoznać po spokojnych oddechach współlokatorek. Ostrożnie podniosłam głowę, przerzuciłam gruby, ciemny warkocz na drugą stronę głowy i usiadłam na kolanach. Odwróciłam się w stronę okna, a łzy same zaczęły spływać po moich policzkach. Nie było go. Straszne, czarne chmury dokładnie przykrywały całe niebo. Dotknęłam szyby palcami. Była zimna i nieprzyjazna. Oparłam o nią czoło i zamknęłam oczy. Nie wiem ile tak siedziałam. Może godzinę, a może dwadzieścia minut. Gdy podniosłam głowę czułam tylko wyraźny ucisk na skroniach. Czyli już czas. Spojrzałam ostatni raz na współlokatorki i ostrożnie wstałam z łóżka. Narzuciłam na piżamę długi, ciepły sweter na duże guziki, zdjęłam z półeczki czapkę i wyszłam z pokoju. Korytarz był surowy. Szara podłoga podkreślała tylko majestatyczność czerwonych ścian w białe zawijasy. W równych odstępach od siebie wisiały małe, starodawne kinkiety na dwie żarówki. Szybko zeszłam z piętra i wyszłam na dziedziniec. Nie było widać zupełnie nic. Deszcz lał się równą ścianą, tak że mój gruby sweter zaraz był mokry. Ścisnęłam tylko mocniej warkocz i wyszłam z terenu sierocińca. Niemal intuicyjnie obrałam wąską, leśną ścieżkę. Zapach mokrego igliwia miło obracał się w moich nozdrzach. Z głębi lasu dochodziły dziwne pohukiwania i wycia. Nie bałam się jednak. Ja nigdy niczego się nie bałam. Było to niezgodne z moim wewnętrznym systemem. Strach? Czym jest strach? Naszym wymysłem, natłokiem zbyt wielu irracjonalnych myśli. Był niepotrzebny. Powodował tylko przyciemnienia umysłu. Nie opłacał się. Kalosze co jakiś czas rozchlapywały wodę na wszystkie strony, mocząc mi przy okazji różowe, lekkie spodnie od piżamy. Wiedziałam, że jestem już blisko. Dziesięć metrów. Pięć. Trzy. Już widziałam jego przygarbioną sylwetkę i jasne włosy spływające na ramiona.
- Witaj Charlotte- powiedział zimnym, nieprzyjaznym głosem, zdającym się wypraszać mnie z tamtego miejsca.
- Jak zwykle punktualny- utkwiłam wzrok w ziemii.
- Taką pracę mi wyznaczyli. Za spóźnienia płaciłbym z własnego portfela. Wiesz przecież- rodzina...
- Nie, Trevor. Nie wiem jak to jest. Przez całe życie wychowuję się w sierocińcu- odpowiedziałam patrząc mu prosto w oczy.
- No tak- odchrząknął znacząco i odwrócił swój stalowy wzrok w stronę nieba.
- Już pora- nie chciałam zbytnio przedłużać tej chwili.- Zobaczę ją chociaż?
- Jak? Jak miałabyś ją widzieć?- podniósł głos. Potem popatrzył jednak na mnie i spuścił z tonu.- Wiesz, że to niemożliwe, po co pytasz?
- W każdym w nas jest takie małe, naiwne światełko. Nie słucha się ono racjonalnych zasad. Nie przyjmuje tego co odbierają zmysły i co dyktuje rozum. Kieruje się tylko swoimi prawami. Tym, o czym marzymy. Tym, co tak naprawdę chcielibyśmy przeżyć...
- Głupota?- Trevor niecierpliwie zaciskał palce.
- Prawie synonim, Trevorze- nadzieja.
Zaraz jednak Trevor zniknął. Zniknął las. Wszystko zniknęło. Znowu wróciłam do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz