- Panie przodem- Elias przepuścił Mayę w drzwiach.
- Dziękuję- dygnęła lekko dziewczyna uśmiechając się.
Skierowali się do opuszczonej klatki schodowej w rogu budynku. Weszli na pierwsze piętro- zapomniany stryszek z dużym oknem.
- Cześć wszystkim!- krzyknęła Maya do trójki przyjaciół siędzącej już w cieplutkim pomieszczeniu.
- Zimno- Maya potarła ręce o siebie i chuchnęła w nie.
- Chcesz moją kurtkę?- zapytał Vigo siedzący z lewej strony dziewczyny.
- Tak, na chwilę- zdjęła własny kubrak i założyła pod niego okrycie kumpla w idealnym rozmiarze.
Na usprawiedliwienie chłopaka trzeba dodać, że Maya była dziewczyną wysoką i naprawdę mała ilość chłopaków w jej wieku była jej wzrostu. Może oprócz Eliasa. Vigo był mniej więcej jej wzrostu zielonookim młodzieńcem o piegowatej twarzy. Miał bardzo szlachetne, męskie rysy i kasztanowe loczki. Wiele dziewczyn z miasta- młodszych i starszych szalało za chłopakiem. Ten jednak odznaczał się niesamowitym talentem do znikania podczas spotkań z damami, dlatego w efekcie jedynymi dziewczynami z jakimi przebywał ku własnej aprobacie były Maya i Marikka. Jako wyjaśnienie dodam, że w tej pierwszej zakochany był od chwili kiedy ją zobaczył, co powodowało drobne spięcia na linii Vigo- Elias.
- Macie rybę i przyprawy!- ucieczyła się Marikka.
- To na potem- odgarnął ją delikatnie Elias- teraz to- podał każdemu po soczystym jabłku.
Przez chwilę jedli w milczeniu, wygłodniali, jakby chcieli wyssać z owoców wszystko co się da.
- To co, idziemy?- zapytał Harsh, gdy wszyscy zjedli. Jak zwykle nie miał na myśli konkretnego miejsca. Po prostu zawsze szli do lasu. Albo na pola. Albo nad rzekę.
Reszta pokiwała głowami. Maya, ogrzana kamizelką Vigo, oddała mu ją z wdzięcznością. Ubrali się i wyszli.
Pomimo pory roku- jesieni było zimno i mroźnie. Lodowate powietrze jak szpilki wbijało się w nozdrza i wychodziło z nich jako para. Za to świecił słońce. A słońce dodawało energii i siły. Ponadto, w Solval o tej porze roku rozlewało się po pagórkach i dolinie tworząc piękny, tak nieuchwytny obraz.Za to właśnie wszyscy je kochali.
Dziś skierowali się do Zagajnika Rosy. Drzewa rosły tam gęsto, pomimo tego dwie osoby mogły iść koło siebie swobodnie. Mari jak zwykle prowadziła. Jej bladozłota czupryna sięgająca do ramion wyglądała bardzo ładnie w nieśmiałym świetle dnia. Z lewej strony miała nawet warkoczyk, zrobiony po części z czystej praktyczności, a po części dlatego, że dziewczyna chciała ładnie wyglądać.
Jak wam się podoba?