- To był nieszczęśliwy wypadek. Ona nie umiała sterować- tłumaczył się.
- Ona była doskonała- spojrzała na niego z irytacją.
- Dlaczego się tak o mnie trzęsiesz? Jeśli ci nie pasuje moja przyszłość, odejdź.
- Tak zrobię. Nie mogę powiedzieć ci co masz robić.
- Nie możesz- potwierdził patrząc w dal.
- Czyli...- wytarła spocone dłonie w ciemne dżinsy.- Do widzenia. Do widzenia na zawsze.
- Czyli rezygnujesz ze mnie, bo to co chcę robić nie pasuje do twojego planu- zapytał cynicznym głosem.
- Rezygnuję z ciebie, bo zbytnio cię kocham, aby wypuszczać cię z domu z myślą, że mogę cię stracić- zawinęła sweter jak poły szlafroka i skrzyżowała ręce na piersi.
- Czy to się nie zakrawa o egoizm?
- Może. Może miłość jest jednym wielkim egoizmem. Każdy poszukuje tylko szczęścia, a we dwoje bardziej się opłaca...- westchnęła głęboko.- Żegnaj, Harsh.
Nie odpowiedział, tylko wybiegł trzaskając drzwiami.
***
Najpierw rozpoznała Vigo. Miał nadal rude włosy, jednak nie w tak mocnym odcieniu jak kiedyś. Czarny, dobrze skrojony garnitur podpowiadał, że dobrze mu się powodzi. Przyleciał do Sztokholmu na chwilę, zaraz wróci do swojego Londynu. Pasował tam idealnie. Podeszła do niego. Wyglądała na starszą niż w rzeczywistości. Jasne i tak włosy poprzecinane były siwymi pasemkami. Miała na sobie elegancki płaszcz i buty na niskich obcasach. Widać było też czarną sukienkę.
- Mówiłam mu- wyjąkała bez zbędnych przywitań, jakby trzydzieści lat rozłąki nie wymagało pewnych wyjaśnień.
- Domyślam się- objął ją niezdarnie.- Wy... Nie byliście razem, prawda?
- Nie. Nigdy- powiedziała cicho. A ty?
- Ożeniłem się dwókrotnie, jestem singlem i ojcem trójki dzieci.
- Też przegrałeś życie? Żółwik- spojrzała na mnie tymi swoimi sarkastycznymi, zmęczonymi oczyma.
- Jak na dzieci z tak fajnym dzieciństwem mieliśmy dorosłość do dupy.
Cicho przyznała mu rację, gdy nadszedł Elias. Właściwie trudno go było rozpoznać spod warstwy tłuszczu, którą był pokryty. Miał na sobie podziurawiony, przetarty płaszcz.
- Dużo czasu minęło- czuć było od niego alkohol.
- Stoczyłeś się Eliasie- oceniła Marikka.
- Nie miałem z czego się staczać.
Głos księdza przerwał ten jałowy dialog. Chwilę później zobaczyli trumnę.
Harsh Laid
Ur. 16.08. 1950, Solval
Zm. 11.09. 2001, Nowy Jork
I zdjęcie uśmiechniętego człowieka, spełnionego.
"Wygrałeś Harsh. Wygrałeś z nami wszystkimi"- pomyślała Marikka.
Nie płakała.
Epilog SamolotEM. Pierwsze wspomnienie dotyczy Mayi i wyprawy samolotem nastolatków. Podzielili się na dwa samoloty, Maya leciała sama. Rozbiła samolot. W pierwszym dialogu Harsh i Marikka mieli ok. 20 lat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz