Rezygnuję z opowiadań o Lydii Benefit, może kiedyś jeszcze do niej wrócę.
Kobieta z obrazu (cz.1)
Londyn jest szarym miastem. Mam wrażenie, że właśnie po to przemalowali autobusy na czerwono, aby nie dać się zwariować w tej deszczowej szarudze.
Poza tym kocham to miejsce. Jest takie piękne, majestatyczne. Mam wrażenie, że wszystko tutaj idealnie pasuje. Wszystko ma swoją kolej, a jednocześnie jest tak pięknie nieobliczalne.
Wydawać się może, że jestem rozchwianą emocjonalnie nastolatką. Nic bardziej mylnego. Mam trzydzieści osiem lat i córkę na utrzymaniu. To ona jest tą rozchwianą emocjonalnie nastolatką. Ja jestem tylko jej matką.
Nie, nie rozwodziłam się. Peter był pilotem. Poleciał i nie wrócił. Słuch o nim zaginął.
Coś jeszcze? Uwielbiam musicale i sukienki. Jestem krawcową, mam swój butik, który ma nawet małe stanowisko w Harrodsie. Ja wolę jednak ten duży. Harrods jest wielki i duszny. Przychodzą tam muzułmanki i Rosjanie o zapitych twarzach. Do tego w Mayfair przychodzą znane klientki o idealnych figurach, pachnące Chanel n5, za którym może nie przepadam, ale kojarzy mi się z luksusem.
Dzisiaj skończyłam pracę wcześniej i pojechałam metrem do teatru. "Bodyguard", widziałam siedem razy. Zwykle siadam w górnych rzędach. Tam zabrał mnie Peter na pierwszą randkę. Nic nie widziałam, bo siedział przede mną facet z wielką, łysą głową, dlatego musiałam lekko przesunąć głowę w prawo. Nadal nic nie widziałam (wymiary tej bulwy były wręcz nieziemskie), dlatego posunęłam się jeszcze trochę, tak, że wylądowałam na ramieniu Petera. Pachniał domem, płynem do prania. Uśmiechnął się i mnie objął. Teraz siadam tam sama. Faceta z wielką głową dawno już nie ma na tym świecie. Stanowię kawałek nieznanego dla tych ludzi świata, wyższa sfera, prosta sukienka i drogie perfumy. Później to wszystko znika. Zaczyna się spektakl. Muzyka, światła, taniec. Jestem równa tym, którzy siedzą na dole, na balkonie obok mnie. Liczą się tylko aktorzy. W nocy wychodzę odmieniona, na zewnątrz jest już ciemno. Uśmiecham się i idę do metra. Wracanie czymś innym niż metrem z West Endu jest czystym snobizmem. Ja w ogóle lubię metro. Może to dlatego, że moją linią nikt nie jeździ.
Usiadła przede mną kobieta z kokonem na głowie. Westchnęłam mimowolnie porównując to gniazdo z moim eleganckim kokiem. Przesunęłam się w lewo. Jeszcze trochę. Bardziej. Dotknęłam głową koszuli jakiegoś mężczyzny.
- Przepraszam- odsunęłam się jak oparzona.
- Nie szkodzi- odpowiedział spokojnym, ciepłym głosem. Odwrócił się w kierunku sceny wsłuchując się w "Queen of the night". Pachniał Hugo Boss'em. Jego twarz oświetlona przez chwilę nie dawała mi spokoju. Cały pierwszy akt przesiedziałam jak na szpilkach, nie zważając nawet na kobietę przede mną. Na przerwie poszłam do toalety i poprawiłam makijaż przepychając się przez tłum żałośnie brzydkich dziewcząt w wieku Jasmine. Tej najbardziej z boku przydałaby się operacja plastyczna połączona z wykrawaniem kawałków ciała, a nie mascara z przeceny... Gość nie dający mi spokoju też gdzieś zniknął i wrócił moment przed trzecim dzwonkiem. Po końcowej piosence wyszłam z sali, odebrałam swój płaszczyk od Chanel i opuściłam budynek frontowymi drzwiami. Rozejrzałam się. Hugo Boss'a tam nie było.
Co myślicie? Kim był (nie)znajomy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz