Strony

niedziela, 15 marca 2015

#3

Bardzo przepraszam za chaos, droga czytelniczko. Tak to już jest, za każdym razem, gdy próbuję opowiedzieć moją historię. Wspomnienia nie mają trwałych wiązań, przelatują bezładnie, a ja przytaczam dialogi, których ty zapewne nie rozumiesz. Przepraszam. Łza kręci się w oku, bo umiałam być kiedyś taka zorganizowana. Byłam taka przez całe moje życie.
Poznałaś już kilka charakterów. Uporządkujmy. Jest przyjaciółka, która wyszła za mąż i się rozwiodła (musiałaś wiedzieć), przystojny drużba, który w mojej historii nie odgrywa żadnej roli i chłopiec, z którym spędziłam dzieciństwo.
***
Rzuciłam z niezadowoleniem długopisem i wstałam od mojego prostego biurka. Podeszłam do przeszklonej ściany. Z nostalgią oglądałam sąsiednie wieżowce i nie pierwszy raz podziękowałam za windę. Jako młoda kobieta byłam wysportowana, ale teraz nie miałam głowy do biegania po piętrach. Moje oblicze było pokryte zmarszczkami, spowodowanymi w większej ilości smutkiem niż uśmiechami. Spojrzałam na swoją twarz, odbijającą się na tle Manhattanu. Postarzałam się z klasą, nadal można było mnie opisywać jako piękną kobietę. Słońce leniwie zachodziło, zdawało się posyłać ostatnie pocałunki stęsknionym nowojorczykom.
Jak mogło potoczyć się moje życie, jeżeli nie byłabym tu, gdzie teraz jestem?
Jedyne, czego mogłam być pewna to fakt, że tam słońce również wschodzi i zachodzi.
***
Obudziłam się o trzeciej nad ranem, była to moja ulubiona pora. Było już później niż noc, ale wcześniej niż dzień. Panował błogi bezczas, a ja ukochałam go sobie najbardziej. Wysunęłam się spod idealnie miękkiej kołdry i podeszłam do ścianki na końcu mojego mieszkania. Przyłożyłam prawą rękę do ceglanej wnęki, która chwilę później się wysunęła. Zaczerpnęłam powietrza. Nie byłam tam od przeszło dziesięciu lat, kiedy zmarła była przyjaciółka.
Weszłam do małego pomieszczenia, będącego moją osobistą świątynią sentymentu. Jako, że w moim życiu nie było miejsca na czułość, szczególnie do przedmiotów, ukryłam wszystko tak, abym sama zapomniała o tym cmentarzysku. W przesuwanej szafie ze zdjęciem Nowego Jorku (co za ironia, taki sam, tyle, że 50 lat późniejszy miałam po swojej lewej stronie), zabranej z rodzinnego domu wisiały sukienki. Kobieta, którą się stałam uznałaby je za tanie. Przede wszystkim zawsze interesował mnie fakt, czy coś wygląda drogo. Były tam czarne sukienki, idealne na szkolne uroczystości. Mimowolnie przejechałam palcem po każdej po kolei. W jednej z nich tańczyłam na koniec szóstej klasy. W innej odbierałam nagrody. W tej występowałam na ważnym apelu. Ta towarzyszyła mi po zakończeniu gimnazjum. Przy tej zatrzymałam się na dłużej. Zdjęłam ją z wieszaka (taniego).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz