Strony

poniedziałek, 30 marca 2015

Opowiadanie- #5

Obok sukienki z czasów gimnazjalnych wisiała ta ze studniówki. Nie wspominam tej okazji zbyt dobrze, szczególnie, że zmuszona byłam pójść tam z synem znajomych moich rodziców. Był potwornie nudny, a ja myślałam tylko o tym, jak cudownie bawiłam się trzy lata wcześniej. Chwilę później dotknęłam sukienki ze ślubu mojej przyjaciółki. Jej materiał był o wiele lepszej jakości niż strojów z czasów wczesnej młodości, chociaż kolor nie był najbardziej odpowiednim wyborem. Chociaż... Może moje oczy były kiedyś w jaśniejszym kolorze... Ze złością zamknęłam szafę i położyłam ręce na jedwabnej koszuli nocnej.Włożyłam kosmyk włosów za ucho i odetchnęłam głęboko. Usiadłam na puchatym dywanie, który śmierdział kurzem i starością. Jego miękkość była zupełnie inna od tej, którą znałam. Było w niej coś prostego. Zaraz później plecy dały mi we znaki, dlatego położyłam się na łóżku z czasów, kiedy byłam biedną studentką. Kiedyś uważałam zapach wanilii za szczyt bogactwa, dlatego tylko w takim płynie płukałam pościel i powłokę materaca. Może to tylko złudzenie, ale nadal czułam ten zapach. Spojrzałam na zegar, którego wskazówki zbliżały się do piątej. Musiałam szybko wstać, chociaż wiedziałam, że już nie zasnę. Wstawałam codziennie o szóstej rano, aby udać się do mojego ulubionego sklepu ze zdrową żywnością.
Ale czułam, że coś się skończyło, że jeszcze tu wrócę.
***
Madelf był miłym handlarzem warzyw i owoców ze stanowiska w Greenie Market. Miał mądre, brązowe oczy i specyficzne poczucie humoru. Był również jedyną osobą, która zasługiwała na mój uśmiech w przeciągu całego dnia. Jego ruchy przepełniała skromna pewność siebie. Podziękowałam za mój zestaw leśnych owoców, weszłam do stanowiska z musli, zapłaciłam za wszystko i usiadłam na wysokim stołku. Przez okno widać było piękną panoramę miasta. Ludzie śpieszyli się do pracy, młode kobiety ubrane w prochowce do trampków (obrzydliwe, obcasy nigdy nie wyjdą z mody) gdzieś biegły z kawą ze Starbucksa (co za ironia, nadal ją lubiłam, oczywiście na chudym mleku). Wszyscy czuli się ważni, każdy był osobnym sercem Nowego Jorku, pomimo faktu, iż nie zasługiwali nawet na miano neuronu czy komórki mięśniowej. Wyjęłam numer ulubionej gazety, który w kioskach miał pojawić się dopiero za trzy tygodnie, poprawiłam okulary, znalazłam w torbie pióro z moimi inicjałami i zaczęłam zaznaczać najlepsze stylizacje. Ze znużeniem zauważyłam, że są do siebie coraz bardziej podobne, a jedyne interesujące znajdują się w dziale haute couture. Słońce oświetlało moją twarz tak miło, że prawie się uśmiechnęłam. Te wszystkie popołudnia w kafejkach, kiedy przytulał mnie i piliśmy kawę ze Starbucksa, w lokalu nikogo nie było, bo były pierwsze słoneczne dni wiosny. A mi to wystarczało. Ciepło i intymność.
***
"Trzecia nad ranem"- to dlatego, że ta godzina wisi. Nie należy ani do nocy, ani do dnia. Jest gdzieś w czasoprzestrzeni i nikt nie wie, dlaczego zamiast przydzielić ją do określonej pory czuwa wyżej. Oparłam się na łokciach i podziwiałam panoramę miasta, które mnie znało. Bez zastanowienia poszłam do pokoju. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz