Ale czułam, że coś się skończyło, że jeszcze tu wrócę.
***
Madelf był miłym handlarzem warzyw i owoców ze stanowiska w Greenie Market. Miał mądre, brązowe oczy i specyficzne poczucie humoru. Był również jedyną osobą, która zasługiwała na mój uśmiech w przeciągu całego dnia. Jego ruchy przepełniała skromna pewność siebie. Podziękowałam za mój zestaw leśnych owoców, weszłam do stanowiska z musli, zapłaciłam za wszystko i usiadłam na wysokim stołku. Przez okno widać było piękną panoramę miasta. Ludzie śpieszyli się do pracy, młode kobiety ubrane w prochowce do trampków (obrzydliwe, obcasy nigdy nie wyjdą z mody) gdzieś biegły z kawą ze Starbucksa (co za ironia, nadal ją lubiłam, oczywiście na chudym mleku). Wszyscy czuli się ważni, każdy był osobnym sercem Nowego Jorku, pomimo faktu, iż nie zasługiwali nawet na miano neuronu czy komórki mięśniowej. Wyjęłam numer ulubionej gazety, który w kioskach miał pojawić się dopiero za trzy tygodnie, poprawiłam okulary, znalazłam w torbie pióro z moimi inicjałami i zaczęłam zaznaczać najlepsze stylizacje. Ze znużeniem zauważyłam, że są do siebie coraz bardziej podobne, a jedyne interesujące znajdują się w dziale haute couture. Słońce oświetlało moją twarz tak miło, że prawie się uśmiechnęłam. Te wszystkie popołudnia w kafejkach, kiedy przytulał mnie i piliśmy kawę ze Starbucksa, w lokalu nikogo nie było, bo były pierwsze słoneczne dni wiosny. A mi to wystarczało. Ciepło i intymność.
***
"Trzecia nad ranem"- to dlatego, że ta godzina wisi. Nie należy ani do nocy, ani do dnia. Jest gdzieś w czasoprzestrzeni i nikt nie wie, dlaczego zamiast przydzielić ją do określonej pory czuwa wyżej. Oparłam się na łokciach i podziwiałam panoramę miasta, które mnie znało. Bez zastanowienia poszłam do pokoju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz