Wtedy usłyszałam kroki. Zobaczyłam James'a.
- Charlotte! Zaczekaj!
Tak też zrobiłam. Poczułam pulsowanie w okolicy serca. A może tylko mi się wydawało? Coś usiłowało przedrzeć się przez tę twardą, nieczułą skorupę przez lata tak dokładnie budowaną. Od początku mieszkania u Lisy, w sierocińcu. "Bądź twarda a nic cię nie zmiszczy".
Nic też nie poczujesz.
Przez całe życie byłaś martwa.
Głosy miały rację. Bez uśmiechu, przyjaciół, miłości. Samotna. "Szczęśliwa". Dlaczego łudziłam się, że jestem szczęśliwa?!
Wright w końcu dobiegł.
- Czekaj, wariatko!- wydyszał.- Stój.
- Co?- Patrzyłam na niego z ławki.
Oparł się na kolanach i spojrzał na mnie z pobłażaniem.
- Co jest złego w tym, że jesteś śmiercią?
- A ty kim jesteś?- uniosłam brwi do góry.
- Jestem dobrem. Uwierz przeraziło mnie to nie mniej niż ciebie. "Dobro?! Ja i dobro?!"- myślałem. To narzuca tryb. Musisz być dobry. Nie jestem matką Teresą. Jane wytłumaczyła mi, że chodzi o usposobienie- przerwał na chwilę.- Uważa, że dobro, zło, życie i śmierć są względne. Na przykład...
- Na przykład ja- przerwałam mu.- Biologicznie rzecz biorąc żyję, a psychicznie nie.
- Powinienem zaprzeczyć, ale od razu wyczułem różnicę pomiędzy tobą a...
- Majową. Roboczo jestem Listopadową.
- Ale ty jesteś ciekawsza.
- Co masz na myśli?- serce tłukło mi w piersi.
- Majowa... Może wydawać się idealna. Nie ma ludzi, którzy jej nie kochają. Jest prosta, wesoła i szczęśliwa.
- Dobrze, skończ- przewróciłam oczami i usiadłam na oparciu ławki.
- Chciałem tylko powiedzieć, że ta idealność mnie przerażała.
Zapadła niezręczna cisza. Ktoś może krytykować Majową?
Mówi tak, żeby nie było ci głupio.
Nieprawda. Czy nadal chciałam być drugą Majową? Niedoskonałą kopią?
- Przecież mnie nie znasz- wyjąkałam.- Jestem cicha i wycofana. Mówią, że nie mam uczuć. Mam charakter suchego, oschłego analityka śledczego. Nie mam przyjaciół. Ludzie się mnie boją. Nie uśmiecham się. Wyglądam na szarą urzędniczkę...
Wright przerwał mi. Położył ręce na mojej talii i zdjął mnie z ławki. Gdy położył mnie na ziemi nie cofnął dłoni. Delikatnie położyłam mu ręce na szyi.
Przytuliłam go.
Albo on mnie.
I nic już się nie liczyło.
Nagle wyszeptał:
- Każdego dnia chodziłem w krok za tobą i obserwowałem każdy twój ruch. Powiedziałem Jane, że w końcu cię znalazłem. Widziałem jak robisz notatki w metrze, jak kupujesz kawę i przepisujesz pracę na angielski. Nie rozumiem tylko jednej rzeczy. Dlaczego ktoś taki jak ty odgrodził się od świata i nie chce go do siebie wpuścić. Otwórz okno. Bo inaczej wszyscy stracimy zbyt wiele.
Wtuliłam się w niego jeszcze mocniej.
Teraz wiedziałam, że jestem dla kogoś ważna.
Naprawdę odżyłam.
Chwila, czyli są 2 Wrighty?
OdpowiedzUsuń