Ten moment, w którym już nam nie zależy
Jak grubą kreską oddzielone
Tam tak a tu już nie
Już nic nie ma sensu
Nic nie ma potrzeby
Zapadł bezczas
I bezkresny spokój
Nikt już nie śpiewa
Nic już nie widać
Wszystko skończone
Można się rozejść
Ten moment w którym nam już nie zależy
Może być noc dzień zimno
Ciepło maj
A my z twarzami bez wyrazu
Idziemy w dal
Pada deszcz śnieg słońce wschodzi
Kogoś nie ma ktoś jest
Tutaj tam gdziekolwiek
Ten moment w którym nam już nie zależy
Ten moment w którym przejrzeliśmy na oczy
Nasze łzy zmyły już policzki
Nikt już nie płacze
Nie mówi ktoś nie oddycha
Już nikomu na nas nie zależy
Wyostrzone krawędzie
Murów domów ludzi
I jakby kolorów brak
Dominuje uniwersalna jakże czerń
Jeszcze tylko smutne zakończenie
Takie jak zawsze
Mijamy się na ulicy
I nikt nas nie poznaje
Nikomu nie zależy na nas
Tak jak nam na nikim
Niezależny czy wolny
Nie wiążcie tego proszę ze szczęśliwym człowiekiem
wtorek, 29 kwietnia 2014
piątek, 25 kwietnia 2014
Znika- Wstęp(0)
Lydia Benefit lubiła znikać. Można powiedzieć, że miała to w zwyczaju. Gdy nagle jej przyjaciele orientowali się, że jej nie ma, ona była już gdzieś daleko.
Lydia nie przyjaźniła się z dziewczynami. Te drażniły ją i uważała te przyjaźnie za zbyt pracochłonne. Chłopcy nie byli tak drażliwi, a co najważniejsze nie piszczeli, nie musieli przytulać się na powitanie i pożegnanie oraz nie robili zbędnych przedstawień.
Lydia Benefit miała prosto ułożone cele, proporcje i wartości. Koledzy uważali ją za równą sobie, a jednocześnie bardzo liczyli się z jej zdaniem w wielu kwestiach.
Jedyny jej minus polegał na tym, że nie dało się w niej zakochać. W tym przypadku rozstawiała barierę nie do pokonania, chcąc odgrodzić się od miłości.
Bardzo dobrze na tym wychodziła.
Lydia Benefit była ładna. Krótko ostrzyżone kasztanowe włosy układały się w grube pukle. Oczy- małe, zielone zdawały się świecić swoim własnym blaskiem. Wielkość nie była problemem, ponieważ długie rzęsy dostatecznie je podkreślały.Miała mały nos, pokryty w lecie ciemnymi piegami. Jej usta były małe lecz mocno różowe. Była niska, ale jednocześnie silna i dobrze zbudowana.
Sprzyjało to znikaniu.
Jest prawdą powszechnie znaną, że warkocze z niewiadomych przyczyn pociągają chłopców, a właściwie sprzyjają ich pociąganiu. Dlatego ku udręce matki (tak ładnie byś wyglądała!) Lydia brała nożyk i prosiła kumpli o ścięcie włosów, co robili z niechęcią i żalem. Rodziców nie martwiło to zbytnio, ponieważ trzy z piątki córek były już wydane, a nadzieje związane z weselami spełnione. Najmłodsza latorośl mogła więc na razie ku własnej uciesze nie przejmować się takimi bzdurami jak zamążpójście.
Była niepokorna i nieposłuszna, typ dziecka z blaskiem w oku. Potrafiła być też jednak melancholijna. Każdy, kto widział zamyśloną Lydię na drzewie, płotku lub z głową rozkosznie o coś opartą był już przekonany, że wie jak wygląda piękno w czystej postaci.
Wiemy zatem, że Lydia była ładna, nieposłuszna i z lekka szalona. Miała też ustaloną pozycję w kręgu swoich przyjaciół.
Wszystko runęło jednak, gdy do Cheese Cottage przyjechała miastowa blondynka o złotych lokach i anielskiej buźce.
Ku zdumieniu Lydii, nie mogła dziewczyny zniknąć.
Jest prawdą powszechnie znaną, że warkocze z niewiadomych przyczyn pociągają chłopców, a właściwie sprzyjają ich pociąganiu. Dlatego ku udręce matki (tak ładnie byś wyglądała!) Lydia brała nożyk i prosiła kumpli o ścięcie włosów, co robili z niechęcią i żalem. Rodziców nie martwiło to zbytnio, ponieważ trzy z piątki córek były już wydane, a nadzieje związane z weselami spełnione. Najmłodsza latorośl mogła więc na razie ku własnej uciesze nie przejmować się takimi bzdurami jak zamążpójście.
Była niepokorna i nieposłuszna, typ dziecka z blaskiem w oku. Potrafiła być też jednak melancholijna. Każdy, kto widział zamyśloną Lydię na drzewie, płotku lub z głową rozkosznie o coś opartą był już przekonany, że wie jak wygląda piękno w czystej postaci.
Wiemy zatem, że Lydia była ładna, nieposłuszna i z lekka szalona. Miała też ustaloną pozycję w kręgu swoich przyjaciół.
Wszystko runęło jednak, gdy do Cheese Cottage przyjechała miastowa blondynka o złotych lokach i anielskiej buźce.
Ku zdumieniu Lydii, nie mogła dziewczyny zniknąć.
"Najlepiej widzę, kiedy zamknę oczy"
Wczoraj, tj. 24 kwietnia zmarł znakomity polski poeta- Tadeusz Różewicz. Uważam, że jego utwory były szczere. Lekko sarkastyczne, pokazane z perspektywy uważnego obserwatora, skłaniające do refleksji. Na konkursie recytatorskim mówiłam jeden z jego wierszy- "Głosy niepotrzebnych ludzi"
Głosy niepotrzebnych ludzi
Jeden z wielu Ja jeden z wielu ukryty wśród miliarda Wstydzę się że jestem
Uczeni panowie profesorowie Vogt Burch i inni mówią że miliard ludzi jest na świecie niepotrzebny Za dużo jest ludzi więc człowiekowi wstyd że żyje
Tyle tego biali żółci czarni czerwoni wszyscy chcą jeść ubierać się oddychać kochać
Ach oni mają sny marzenia oni mają pragnienia oni walczą powstają Więc co zrobimy z tym miliardem martwią się panowie Vogt Burch i inni Co zrobimy z tym i z tymi
Co zrobicie z tym chłopcem który wkleja do szarego zeszytu czerwony liść dębu z tym który trzyma w dłoni jabłko i z tym który biegnie przez łąkę który leci przez gwiazdę śniegu
Co zrobicie z moim ojcem i matką
Nie będę się rozpisywać na temat jego życia ani wklejac jego wierszy. Po prostu ten jest dla mnie ważny. Rozumiem jego przesłanie i w zupełności się z nim zgadzam.
Na koniec tylko parę cytatów:
"Kaleczą się i dręczą milczeniem i słowami jakby mieli przed sobą jeszcze jedno życie."
"Polityka zmieni się w kicz, miłość w pornografię, muzyka w hałas, sport w prostytucję, religia w naukę, nauka w wiarę."
"Czy można pisać
o miłości
słysząc krzyki
zamordowanych i pohańbionych
czy można pisać
o śmierci
patrząc na twarzyczki
dzieci"
Głosy niepotrzebnych ludzi
Jeden z wielu Ja jeden z wielu ukryty wśród miliarda Wstydzę się że jestem
Uczeni panowie profesorowie Vogt Burch i inni mówią że miliard ludzi jest na świecie niepotrzebny Za dużo jest ludzi więc człowiekowi wstyd że żyje
Tyle tego biali żółci czarni czerwoni wszyscy chcą jeść ubierać się oddychać kochać
Ach oni mają sny marzenia oni mają pragnienia oni walczą powstają Więc co zrobimy z tym miliardem martwią się panowie Vogt Burch i inni Co zrobimy z tym i z tymi
Co zrobicie z tym chłopcem który wkleja do szarego zeszytu czerwony liść dębu z tym który trzyma w dłoni jabłko i z tym który biegnie przez łąkę który leci przez gwiazdę śniegu
Co zrobicie z moim ojcem i matką
co zrobicie
co zrobicie z tym miliardem niepotrzebnym.Nie będę się rozpisywać na temat jego życia ani wklejac jego wierszy. Po prostu ten jest dla mnie ważny. Rozumiem jego przesłanie i w zupełności się z nim zgadzam.
Na koniec tylko parę cytatów:
"Kaleczą się i dręczą milczeniem i słowami jakby mieli przed sobą jeszcze jedno życie."
"Polityka zmieni się w kicz, miłość w pornografię, muzyka w hałas, sport w prostytucję, religia w naukę, nauka w wiarę."
"Czy można pisać
o miłości
słysząc krzyki
zamordowanych i pohańbionych
czy można pisać
o śmierci
patrząc na twarzyczki
dzieci"
wtorek, 22 kwietnia 2014
A.H.B.- epilog
Jestem duchownym w jednym ze starych, londyńskich kościołów. Jest bardzo piękny, ale wiele osób o nim zapomniało.
Mam dar patrzenia wgłąb ludzkich dusz. Wiem czy człowiek jest smutny, czy wesoły jak kolwiek to ukryje.
Na przykład na mszę o 6:00 przychodzi co niedzielę taki mężczyzna. Ciemny garnitur, zmęczona życiem twarz. Kawaler. Bezdzietny (chyba). Ma około 30, może 35. Wiem z papierów. Wygląda na minimum 40. Wychudły, z podkrążonymi oczyma, zaniedbany. Krzywo przycięte czarne włosy. Nie przekazuje znaku pokoju. Nie śpiewa pieśni. Nie chodzi do Komunii.
Smętny typ. Matematyk.
O 11 mam zwykle śluby lub chrzty. Pewnego dnia, z niewiadomych przyczyn przyszedł na mszę ze ślubami. Spóźniony zmieszał się i przeszedł do swojej ulubionej ławki koło ołtarza.
Dzisiejsza panna młoda była naprawdę piękna. Biała suknia do ziemi, z odkrytymi ramionami, z krzyżującym się materiałem na piersiach. Falowane włosy spięte w koczek, z jednej strony niesforny kosmyk.
Perłowe wsuwki.
Później spojrzałem w jej oczy. Stalowe, zimne. Uśmiechała się łagodnie, ale oczy były smutne. Pan młody przywitał ją uśmiechem, w którym widziałem władzę i zło.
To nie był dobry człowiek.
Nagle panna młoda odwróciła się do wiernych.
- Nie mamy drużby- powiedziała melodyjnym głosem.- Czy któryś z panów?...
Spojrzałem wtedy na mojego przyjaciela. Jako jeden z nielicznych miał garnitur.
- Może pan- wskazałem.
Mężczyzna podniósł wzrok z podłogi po raz pierwszy od początku mszy. Kiwnął głową i ze wzrokiem w posadzce podszedł do ołtarza. Panna młoda poprosiła go, żeby na nią spojrzał. Jej wyraz twarzy zmienił się nie do poznania. Pan młody zacisnął usta. A bywalec mszy o 6:00 jak za dotknięciem magicznej różdżki odmłodział. Zmarszczka na czole zniknęła. Brwi powędrowały w górę.
Z jego policzka spłynęła łza.
- Host Barey- wyszeptała dziewczyna.
- 11:00. Jest 11:00.
A.H.B- Tydzień (12)
Waligóra.
- Host Barey- ocenił.
- Ja.
Dostałem prawego sierpowego.
- Jak śmiesz za nią chodzić?!- kipiał.
- Nie jest twoja. Wszystko wiem. Przecież jej nie kochasz!
- Milcz! Potrzebuję kasy i reputacji. Jest dobrą partią, a ja jestem na szczycie. Tylko tacy jak ty nie mają dziewczyn.
- Jesteś wstrętny!
Prawy sierpowy. Trochę się uchyliłem. Kopnąłem go w jaja.
- Jestem władcą naszego rocznika.
- Nikt o tobie nie wie.
- Milcz, idioto!- jego oczy świeciły się jak milion lampek.- Mieliśmy małe spięcie. Nie udawaj bohatera, Barey. Idź pocieszaj swoich kumpli. A tak przy okazji, od kiedy wolisz dziewczyny?
Odwrócił się na odchodnym. Sam się prosił. Podniosłem z ziemi ciężki kamień i z całej siły rzuciłem w Waligórę.
Upadł.
***
- Zawieszony w prawach ucznia za narażenie życia kolegi. Obniżona ocena ze sprawowania. Czy dotarło?
- Tak, dziękuję.
- Za co?
- Za wyrozumiałość.
- Tłumacz się jaśniej, Barey.
- Ma tydzień- odparłem niejasno i wyszedłem z gabinetu dyrektora.
***
- Jesteś idiotą, Hoście Barey'u.
- Zdarza się.
Szliśmy za ręce ( ach to bezpieczeństwo) wzdłuż rzeki, przy opuszczonych barakach.
- Po co to zrobiłeś?- zapytała niewiadomo który raz.
- Męska duma.
- Walić dumę, Host!
Stanąłem przed nią. Była niezmiernie irytująca. Spojrzałem w dół, w jej zielone, ciepłe oczy.
Tak bardzo chciałem ją pocałować.
- Nie jesteśmy zakochani- powiedziałem niepewnie.
- Nie stać nas na to- patrzyła mi w oczy. Ze smutkiem?
Wydawało ci się, Barey.
- A gdybyś...
- Ale wyjeżdżam.
- No tak.
- A gdybyśmy...
- Nie. Bo zaczniemy tęsknić. Host, my już się więcej nie zobaczymy- głos jej się łamał.
- Czyli ty...?
- Oczywiście, że tak. A co myślałeś?
- Ale mówiłaś...
- Od kiedy słuchamy reguł?
Była smutna. Blask w jej oczach zgasł.
- Host- spojrzała.- Jest tylko jedna opcja. Musimy tu skończyć. Ten tydzień miał być nasz. Nie może- wyjąkała.
- Mam cię już nigdy nie spotkać? Nigdy nie zobaczyć?
- Przyjdź w sobotę na peron. O 11:00.
- Czyli nie mówię jeszcze 'żegnaj'?
- Nie, to złe słowo.
A później nawet mnie nie dotknęła. Uciekła. Szybko biegała.
***
Cały następny tydzień przesiedziałem nad matematyką. Jej proste zasady dawały mi spokój i ukojenie.
Rodzice nie byli źli za Waligórę.
Nie dziwili się też dlaczego spędziłem 5 bitych dni nad matmą.
***
Nie odjechała pociągiem o 11:00.
Odjechała o 6:00.
Napisała mi kartkę przy rozkładzie.
Matematykę robiłem już wiecznie.
niedziela, 20 kwietnia 2014
A.H.B- Dobranoc (11)
Nie wiem ile minęło czasu. Nikt nie liczył. Słońce nieśpiesznie szło swoją drogą. Nie patrzyło się na nas. Na mnie i na dziewczynę z głową na moich udach. Z ramionami opadającymi i wznoszącyni się w górę i w dół. Gdy w końcu zdała się uspokoić, przekręciła się na plecy i patrzyła mi w oczy. Jej- wielkie, stalowe, zaczerwienione, zagubione. Podniosła lekko dłoń, jak mała dziewczynka i pogłaskała mnie po policzku. Wydała nieartykułowany jęk. W oczach znowu zaszkliły się łzy.
- Dlaczego nie pozwoliłeś mi skoczyć?- wyszeptała- Nic by się nie stało. Gdybyś mnie nie śledził. Zapomniałbyś o mnie. Nasze drogi spotkałyby się tyko w miejscu projektu. Nigdzie dalej.
Wygładziłem jej włosy. Wiedziałem jak bardzo jestem jej teraz potrzebny. Czy ją kochałem? Jako Host Barey, który nigdy w życiu się prawdziwie zakochał nie miałem pojęcia jak wygląda miłość. Oczekiwałem fajerwerków, pocałunków i chodzenia za rękę, a nie pocieszania płaczącej dziewczyny. Ja tylko chciałem jej bezpieczeństwa. Jej dobra. Chciałem, żeby w końcu była szaczęśliwa, nie myślałem o sobie i o naszych kontaktach. Nie była to jednak siostrzana miłość.
Wtedy nie wiedziałem co to jest.
- Powinnaś być zła na moją matkę. Kazała mi zrobić wtedy zakupy.
- Zakupy, a nie włóczyć się za ludźmi o wyglądzie porywaczy.
- Już przestań tak nawet gadać. Irytujesz mnie. Nie będziesz skakać z mostów. Robić sobie krzywdy.
- Co ci tak zależy?- udawała, że obserwuje ruchy wody w rzece.
- Szczerze?
- Tak. Inaczej to nie ma sensu.
- Ludzie, oprócz kilku moich najbliższych kolegów mnie nie lubią. Obgadują. Wszyscy znają, wydawałoby się lubią, ale na dobrą sprawę jestem sam. A ty, z niewiadomych powodów nadal ze mną rozmawiasz i przebywasz już ponad dobę bez przerwy. I tak jakoś, wiem że uznasz, że jestem małostkowy, przywiązałem się.
- Jak bardzo?
- Tak bardzo jak można się przywiązać do kogoś w ciągu doby.
- Zadziwiasz mnie, Hoście Barey'u.
Znowu spojrzała w wodę. Uśmiechała się, wyraźnie zadowolona z przebiegu rozmowy.
- Chyba pora już iść.- Podniosła się i oparła o mnie głową. Poklepała mnie po ramieniu.- Idziemy, Hosty.
- Dobrze.
Wstaliśmy. Ja zabrałem sukienki i zarzuciłem je na ramię. Nagle jakiś impuls, niekontrolowany przez mózg poruszył moją dłonią i złapał dłoń dziewczyny.
- Mieliśmy nie być zakochani. Obiecałeś- powiedziała niepewnie.
- Nie jesteśmy- odparłem spokojnie.- Po prostu jest późno, ciemno i nie mogę pozwolić, żebyś się przewróciła. Albo ktoś cię porwie.
- W takim razie dobrze- przysunęła się do mnie, tak, że stykaliśmy się ramionami.
Jej kamieniczka była blisko rzeki. Podprowadziłem ją do klatki. Oddałem sukienki. Zapadła cisza. Nie niezręczna, a pełna napięcia. W końcu opuściłem głowę i wyszeptałem 'dobranoc'.
Odszedłem. Tak bardzo obydwoje chcieliśmy czegoś wiecej.
Tak bardzo o tym nie wiedzieliśmy.
Tylko w głębi serca.
Podszedłem jeszcze do małej kawiarenki. Chciałem kupić tą sypaną waniliową kawę z nutą cynamonu. Matka ją uwielbiała, a ja nie widziałem niej (kawie, nie matce) niczego specjalnego. Jak wszyscy mężczyźni w naszej rodzinie piłem zwykłą czarną, prawdziwą kawę z nutką mleka.
Jedyna prawidłowa.
W kawiarni pracowała młoda absolwentka liceum w Jacksonville. Musiała mieć około 20 lat. Znała mnie. Na dobrą sprawę była ładna. Miała blond loki okalające jej twarz. Oczy były brązowe, jak kawa, którą sprzedawała. Miała pełne usta, które czasami wykrzywiała w piękny uśmiech. Lokalnie nazywaliśmy ją Monroe, z powodu uderzającego podobieństwa. Jedyne co ją od niej różniło to waga, nasza Monroe była grubsza. Nie zmienia to faktu, że połowa gimnazjalistów z Jacksonville przychodziła do kawiarenki tylko po to, żeby na nią popatrzeć. Musieli wymykać się z lekcji, bo zwykle o 16:00 odwiedzał ją jej chłopak, harleyowiec, który niezwykle efektownie rozganiał podrostków.
- Cześć Host- przywitała mnie.
- Witam- przetarłem oko.- Kawa dla mamy. Poproszę w sensie. Tą w opakowaniu. Ja do domu. Ją. Tak...
- Piłeś?- oceniła.
- Nie. Ja... Ona.
- Wszystko jasne, dziewczyna- machnęła ręką.
- Nie, my nie jesteśmy zakochani.
- Widzę- uśmiechnęła się i podała mi puszkę z kawą.
Wyjąłem banknot ze spodni i podałem Monroe.
- Pokaż mi ją kiedyś- oparła łokcie na ladzie i przechyliła się do przodu, tak że widać było jej duży biust.- Leć do domu.
- Dziękuję- uśmiechnąłem się i wyszedłem.
Osoba, która stała przed drzwiami była co najmniej niespodziewana.
Nie był to harleyowiec George.
Bynajmniej.
piątek, 18 kwietnia 2014
A.H.B.- Nierandka (10)
Przyszła bardzo szybko. Trzymała termos i dwa tekturowe kubki. Sama zarzuciła na sukienkę zbyt dużą bluzę, a drugą trzymała na ramieniu. Jasne, poskręcane włosy rozjaśniały jej twarz. Usiadła koło mnie, nalała herbaty i podała mi bluzę. Ciepły, wygodny kangurek.
- Chciałbyś wiedzieć, prawda?- patrzyła w rzekę hipnotycznymi, zielonymi oczyma, które rzucały srebrne błyski.
- Jeśli nie chcesz, nie mów- odpowiedziałem niepewnym tonem- myślę jednak, że będzie ci łatwiej jeśli powiesz.
- Host Barey troszczący się o coś więcej niż zestawienie bluzki z dżinsami- pokręciła głową.- Bezcenne.
- Nie znasz mnie.
- Host, znam ludzi bardzo dobrze.
- Możesz się mylić.
- Nie umiem się mylić.
Zapadła pełna napięcia cisza. Co ona o mnie myśli? Co ona wie? Co wiedzą inni?
- Gardzisz mną, prawda?- bardziej oznajmiłem niż pytałem.- Uważasz mnie za pedała, zarozumialca z żałosnej ligi. Nie oceniaj mnie jednak tak pochopnie. Nie znasz mnie, cholera jasna!- podniosłem głos.
Cisza
- Nie jestem zły.
- Ja nic jeszcze nie powiedziałam, Hoście Barey'u, a ty już wystwiasz opinię.
Lubię cię. A ja naprawdę nie lubię dużej ilości ludzi.
- Dlaczego się ze mną zadajesz?
- Bo wyniosłeś mnie z rzeki.
- Proszę bardzo, możesz już iść-odbirknąłem.
- Nie chcę.
Wtedy przełożyła kubek do lewej ręki i oparła głowę na moim ramieniu. Objąłem ją. Nie wiem dlaczego. Odruch.
- Ale nie jesteśmy zakochani, pamiętaj.
- Broń Boże!- zapewniłem.
- Moi rodzice myśleli, że będę chłopcem. Chcieli chłopca- zaczęła powoli.- Zbudowali dom, a w nim specjalny pokój dla małego piłkarza. Przeczucia jednak myliły. Matka zmarła przy porodzie. Nie znałam jej. Ojciec nie chciał słyszeć, żebym grała w piłkę. Wychwywał mnie jak dziewczynkę. Był naprawdę fantastycznym człowiekiem. Spędziliśmy naprawdę piękne dzieciństwo. Byłam jego księżniczką- przylgnęła do mnie mocniej, a może tylko mi się wydawało.
- Byłaś?
- Mój ojciec zginął w wypadku samolotu cztery lata temu. Miałam dziesięć lat.
- A ja zapytałem się czy twój tata nie będzie zły za bluzę.- zmieszałem się.
- Nie byłby- zapewniła i kontynuowała- Z Rubbenville przeniosłam się tu. Tu mieszkał szef mojego ojca. Pan Jeckins.
Kojarzyłem to nazwisko.
Bingo.
- Tak się nazywa twój chłopak.
- Mój były- sprostowała.
Zaadaptował mnie. Miał córkę, Evianę. Starszą ode mnie o dwa lata. To ona podkradała pieniądze ojca. Jeździłyśmy na mecze. Ona miała wiele przywilejów... Uczyła mnie reprezentacja. Raz zniknęłyśmy na miesiąc. Byłyśmy dla siebie jak siostry. Ona była naprawdę piękna, wiesz? Spodobała by ci się.
- Uważasz mnie za pedała.
- Wcale nie.
- Wcale tak. Znam plotki o Hoście, który nie miał nigdy dziewczyny. Miałem. Dziewczyny za mną jednak najwyraźniej nie przepadają.
Spojrzała na mnie tym swoim uśmieszkiem. Tajemnicze stalowe oczy coś ukrywały.
- Eviana też już nie żyje. Zmarła na raka. To dla niej ścięłam włosy. Przegrała- jej głos był bezbarwny. Objąłem ją mocniej.
- Jesteś cholernie dzielna, wiesz?
- To nie koniec, najlepsze na deser.
Chodziłam z jej kuzynem, nie byli rodzeństwem. Rodzice stwierdzili, że jesteśmy piękną parą. To mi pomogło przetrwać czas po śmierci Eviany.
Wczoraj- głos jej się złamał- Wyzanł, że to wszystko było opłacone przez mojego przyszywanego ojca. Psycholog? Rozumiesz?! Lepsze niż psycholog. Pierwszy raz od trzech lat poczułam się kochana. On ma teraz na dom. Dom! Rozumiesz ile on brał kasy?!- płakała. Mogłam skończyć to całe cholerne życie! Koszmar mógł się skończyć. Dlatego błagam, nie próbuj mnie kochać. Jestem tykającą bombą. Rozniosę cię na strzępy. Nie wiem kiedy wybuchnę- położyła się na moich kolanach. Delikatnie głaskałem jej plecy.
- Nie pozbędziesz się mnie. Nie dlatego, że zamierzam cię kochać, a troszczę się o ciebie. Już nikt cię nie skrzywdzi. Nigdy. Obiecuję.
Wtedy wybuchła najsmutniejszym płaczem jaki słyszałem.
- Host, ja mam tydzień. Za tydzień przenoszę się do Londynu.
czwartek, 17 kwietnia 2014
Nie wierzę w miłość
Nie wierzę w miłość.
To źle, prawda?
W tak młodym wieku być
Tak bardzo uprzedzonym.
Serce z żelaza zdawało by się
I nic nie przejdzie.
Nic nie da rady.
Nic nie przebije skorupy mocnej.
Nie wierzę w miłość.
Wytarty frazes? Czy to już było?
Następny proszę!
Te wszystkie serca niby złamane
O litość proszą.
'Dajcie nam żyć'!
Nie wierzę w miłość-
Tak dziwnie brzmi.
Wróżki, potwory, czary demony.
To jak najbardziej niewiary wart.
Ale ta miłość? Ta dobra miłość,
Która rozwiera żelazo krat?
Nie wierzę w miłość!
Głupia dziewczyno, do ławki wracaj
A głowę spuść.
Jest pewien schemat.
Bóg, państwo, miłość
W to wierz
( z dopiskiem dla mniej rozumnych).
Nie wierzę w miłość.
Jak przykazanie mogę powtarzać.
Ciągle, bez końca, bez celu.
Znów.
A gdy pytają mnie ci źli ludzie
O niepokojąco uśmiechniętych twarzach
'Dlaczego?' 'Czy coś się stało?'
'Przeżywasz teraz trudny czas'
( tak jest za każdym kolejnym razem).
Usta otwieram i wypowiadam
Słowa, na które nie ma odpowiedzi.
Nie wierzę w miłość,
Bo nikt nie wierzy, że można kochać
Mnie.
Nie wierzę w miłość...
środa, 16 kwietnia 2014
A.H.B.- Sport to zakwasy(9)
Najpierw zagraliśmy jeden na jedną, tak przez chwilę. Okazało się, że oprócz dobrego cela ma również niesamowity drybling i zwody. Z łatwością odbierała mi piłkę i biegała jakby wcale nie prowadziła jej koło nogi. Pocieszałem się myślą, że innych chłopaków wykiwałaby tym bardziej, gdyż w tym okresie byłem zdecydowanie jednym z najlepszych graczy naszej szkoły. Widok dziewczyny z rozwianymi włosami, w zwiewnej sukience mojej matki, która grała lepiej niż cała ta nasza żałosna reprezentacja Jacksonville był dosyć groteskowy.
- Masz gumkę do włosów?- zapytała po chwili najoczywistszym tonem, jakbym wyglądał na osobę, która notorycznie związuje włosy gumką. Zwinęła je w kulkę i podniosła na chwilę.
- Jasne. Dziesięć- udałem, że grzebię w spodniach- Przepraszam, nie w tych.
- Zdarza się- spojrzała na mnie z empatią.
- Wiem!- krzyknąłem i podszedłem do wieszaka z sukienkami. Matka zawsze zapinała po jednej z tych swoich wsuwek, zasuwek, spineczek, jak to się zwie na brzegu kreacji. Wygodne.
Odpiąłem dwie z krawędzi i podałem je dziewczynie. Ona odwróciła się do mnie z plecami i magicznym sposobem związała włosy w foremny koczek.
Jak?!
Jej trening był bardzo skuteczny, gdyż korygował złe nawyki. W środku dnia poszliśmy na oranżadę (ja stawiałem). Skończyliśmy około 16. Obydwoje byliśmy okrutnie zmęczeni, spoceni i mieliśmy dość.
- Chodźmy do rzeki- zaproponowałem
- Chyba cię pogięło- wydyszała.
- Kto ostatni na brzegu stawia mi...
Wtedy zerwaliśmy się równo i w końcu wyszło na to, że to ja musiałbym jej coś fundować.
Zdjąłem koszulkę i wskoczyłem do wody.
O cholera, jaka zimna. Musiałem udawać jednak, że jest super ciepła, chociaż moje usta prawdopodobnie zrobiły się już fioletowe.
Usiadła na brzegu, zdjęła buty i skarpety, później zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów.
Zdjęła sukienkę. Wszystkie jej żebra były widoczne jak na dłoni. Wyglądała jakby nic nie jadła od bardzo dawna. Uda nienaturalnie się wykrzywiały.
Sukienki wszystko kryły.
- Nie gap się, zboczeńcu- zawołała i wskoczyła.
Pisk. Moje uszy. Zaczęła chlapać we mnie, a może próbowała po prostu utrzymać się na powierzchni.
W końcu chwyciłem ją w ręce i wzniosłem trochę nad wodę. Złapała oddech lecz była wyczerpana. Zaczęliśmy się śmiać. Dygocząc z zimna wyszliśmy na brzeg. Nasze ubrania były przemoczone z potu, dlatego wpadłem na pomysł, żeby dać jej inną sukienkę matki. Włożyła śliczną, czerwoną bez ramiączek, z talią. Sięgała mniej więcej do kolan. Rozpuściła włosy. Mokre od wody. Dygotała. Ja też, bo nie miałem żadnej koszuli. Pobiegłem po jej za duży płaszcz i narzuciłem na ramiona
- Pójdę do mnie. Wezmę herbatę i jakąś bluzę mojego ojca dla ciebie.
- Ok. Nie będzie zły.
- Na pewno nie- uśmiechnęła się tajemniczo- Tylko sobie nie myśl, że to będzie randka- zastrzegła, patrząc na mnie poważnie.
Prychnąłem, ale ona już biegła.
wtorek, 15 kwietnia 2014
A.H.B.- Wyjście smoka(8)
Po wspomnianym śniadaniu dziewczyna kategorycznie oznajmiła, że musi już iść, wzięła tylko czarny, bezkształtny płaszcz z wieszaka i skierowała się w kierunku wyjścia.
Wtedy przypomniałem sobie, że powinienem podać jej ten płaszcz. Zatrzymałem ją więc w drzwiach i kazałem się rozebrać.
- Host, nie tak bezpośrednio, to się robi inaczej- powiedział ojciec. Stał oparty o ścianę w hallu i pykał fajeczkę. Matka trzymała go za rękę i sarkastycznie się uśmiechała. On- w czerwonym sweterku z trzema zachodzącymi na siebie rąbami, o rękawach podwiniętych do łokcia, w okularach 'kujonkach' i wyblakłych, podniszczonych dżinsach, ona w podomce, prostej lecz dobrze skrojonej i w swoim nieśmiertelnym koku. Z jednej strony tak różni, a z drugiej tak podobni.
Tak cyniczni.
- Chodzi mi o płaszcz- wyjaśniłem pośpiesznie.
Ona popatrzyła się na mnie z mieszanką zmieszania, zapytania i sarkazmu, a następnie niechętnie zdjęła swoje okrycie. Położyłem je na ramieniu, a następnie strzepnąłem delikatnie (tak jak się robi na filmach czy w teatrze) i kazałem jej włożyć ręce.
- Gorzej ci- bardziej stwierdziła niż zapytała. Z niedowierzaniem chwyciła płaszcz, włożyła go niezgrabnie i pożegnała się.
- Pójdę z tobą- zaoferowałem.
- Trafię.
- Natomiast Hosty z powrotem niekoniecznie- zaśmiał się ojciec.
- Weź go, poniesie sukienki- matka wskazała na mnie jak na niewolnika i podała wieszak z sukienkami.
Wyszliśmy.
- Musimy sobie jedną rzecz wyjaśnić- zaczęła. Szybko chodziła- Nie zakochuj się we mnie. Nie próbuj mnie kochać. Nie wmawiaj sobie, że ci się podobam. Nie chodź za mną i nie szukaj mnie wzrokiem. Nie przynoś kwiatów ani czekoladek. Nie umawiaj się. Najlepiej daj mi te sukienki i odejdź.
- Jesteś cholernie zarozumiała- przystanąłem.
- Nie. Tylko bardzo polubiłam twoją matkę. To dobra kobieta. Ty też jesteś dobry. A ja nie jestem w stanie pakować się w kolejną miłość- opuściła wzrok.
- Ok.
Zaśmiała się.
- Przesiąkasz mną. Żadnych zbędnych pytań.
Prawda była inna. Wiedziałem, że ze stalowooką się nie dyskutuje.
A ja nie miałem zamiarów matrymonialnych. O tym już zresztą wspominałem.
Moje kontakty z płcią przeciwną były słabe.
- Ale masz mnie nauczyć gry w piłkę nożną.
- Hosta Barey'a?!- ironiczny wzrok.
- Hosta Barey'a.
-Ok. Kto ostatni na boisku, ten stawia mi oranżadę.
Co za głupia jędza, już wiedziała, że wygra
Kwietniowa muzyka
Nie, wcale nie powinnam wstawić tego posta pół miesiąca temu...
Musicie mi jednak wybaczyć, bo w ostatnich 3 tygodniach napisałam 9 sprawdzianów, kilkanaście kartkówek i przecierpiałam kilkadziesiąt lekcji (lubię szkołę. lubię lekcje. do czasu-> patrz biologia).
Dopiero wyrzuty Doms kazały mi w końcu zmienić repertuar :).
Teraz już tradycyjnie o piosenkach:
1. Powiedz mi, że nie chcesz- cenię Dawida Podsiadło, za to, że nie zmienił się dla swoich fanów. W odróżnieniu do swoich amerykańskich kolegów śpiewa 'o czymś'. Na ten utwór trafiłam przez przypadek. Nie zmienia to faktu, że chodził za mną, bez pozwolenia odtwarzając się wciąż na nowo w mojej głowie i na YouTubie.
2. I dreamed a dream- na początku nie lubiłam tej piosenki. Była dla mnie zbyt smętna i bardziej mówiona niż śpiewana, szczególnie w tej wersji. Później jednak przesłuchałam ją raz, drugi, wsłuchałam się w słowa i uzależniłam. Najbardziej lubię ostatnią zwrotkę
I had a dream my life would be
So different from this hell I'm living
So different now from what it seemed
Now life has killed the dream I dreamed.
Musicie mi jednak wybaczyć, bo w ostatnich 3 tygodniach napisałam 9 sprawdzianów, kilkanaście kartkówek i przecierpiałam kilkadziesiąt lekcji (lubię szkołę. lubię lekcje. do czasu-> patrz biologia).
Dopiero wyrzuty Doms kazały mi w końcu zmienić repertuar :).
Teraz już tradycyjnie o piosenkach:
1. Powiedz mi, że nie chcesz- cenię Dawida Podsiadło, za to, że nie zmienił się dla swoich fanów. W odróżnieniu do swoich amerykańskich kolegów śpiewa 'o czymś'. Na ten utwór trafiłam przez przypadek. Nie zmienia to faktu, że chodził za mną, bez pozwolenia odtwarzając się wciąż na nowo w mojej głowie i na YouTubie.
2. I dreamed a dream- na początku nie lubiłam tej piosenki. Była dla mnie zbyt smętna i bardziej mówiona niż śpiewana, szczególnie w tej wersji. Później jednak przesłuchałam ją raz, drugi, wsłuchałam się w słowa i uzależniłam. Najbardziej lubię ostatnią zwrotkę
I had a dream my life would be
So different from this hell I'm living
So different now from what it seemed
Now life has killed the dream I dreamed.
Zawsze płaczę. Za dużo w niej emocji...
3. Burn it down- Doms by mi coś złego zrobiło, gdyby tego tu nie było
4. Hallelujah- sorry Jagodo, musiałam. Uwielbiam szczególnie to wykonanie. Piosenka ma w sobie tyle ciepła, miłości.
5.Monster- Madziu, twoja wina! Często mam wrażenie, że to o mnie "A monster, a monster I've turned into the monster". Coś mnie w niej przeraża, a zarazem intryguje.
6. Pompeii- piosenka znanego zespołu Bastille ("Things we lost in fire"). Ja uwielbiam refren tej. Nie wiem w sumie dlaczego.
7. Another love- kiedyś na YouTubie przez przypadek kliknęłam na jakiegoś gościa z dziwną twarzą i okazało się, że podoba mi się jego piosenka. Może nic specjalnego, ale dla mnie fajne.
8. Price tag- dużo słuchałam, nie lubię popu, ale w tym coś jest.
9.Different people, Biblical- jak już wspomniałam, miałam w tym miesiącu wiele sprawdzianów, a Biffy Clyro pomagało mi przetrwać te chwile kiedy siedziałam z niedopitą kawą nad zeszytem i próbowałam zrozumieć o co tam chodzi.
A to tylko taka obserwacja z życia. Może nie zawsze się sprawdza, ale prawdziwe.
niedziela, 13 kwietnia 2014
FRIENDS TAG
Minęło już pół roku... Od czego? Od chwili kiedy zaczęłam prowadzić bloga. W dobrym sensie zastąpił mi pamiętnik. Rozwinęłam się też i w końcu zrozumiałam jak formułować swoje myśli.
Poznałam Hosta Barey'a. :)
Nie mam wielu wejść, szczególnie od osób z poza kręgu moich przyjaciół.
Dlatego to im dedykuję ten pół- urodzinowy post.
Wczoraj spędziłam świetne popołudnie z moimi czterema przyjaciółkami. Przez bite 7 godzin się śmiałyśmy, na przemian z rozmowami. Byłam naprawdę szczęśliwa, bo zrozumiałam, że na świecie są ludzie, którym na mnie zależy. I nie ważne co, oni zawsze będą ze mną.
Przyjaźń jest najważniejszą rzeczą na świecie. Mówią, że bez przyjaciół można żyć.
Ale nie, ja się z tym nie zgadzam. Nikt inny tak jak przyjaciółka nie przytuli cię i nie powie "Zabijemy go razem" (if you know what I mean).
Z przyjaciółmi 'nadaje się na tych samych falach'- dosłownie. Mamy podobne myśli, podobny schemat patrzenia na świat,
(Znalazła Jagodzia)
Na obrazkach, które zamieściłam w tym poście jest wszystko, co chciałam przekazać. Nie chcę pisać słów, które tylko to dublują.
Już nic nie dodaję, bo się wzruszę.
Dziękuję WAM <3
czwartek, 10 kwietnia 2014
Pory miłości
Jest jasno
Lekki mróz
Ale słońce
Idą za rękę
On i ona
On się śmieje
Ona mu przytakuje
Śnieg topnieje
Deszcz obmywa świat
Kwiaty
Drzewa
Słońce
Trzymają już po jabłku w dłoniach
Wiatr ją spycha
A ona się śmieje
On jej ściska dłoń
Pierwsze płatki śniegu tej zimy
On ją przytula
Całuje
Trawa pachnie skoszona
Długie dni,
Ciepłe noce
Zimne napoje z kolorowymi rurkami
Zachody słońca
Gruszki w rękach
Zimny deszcz
Zamieć
Święta
Jak pada
Śnieg zimny, okrutny
Rozrywa im ręce
Śpiewają już ptaki
Ona go jeszcze szuka
Może został gdzieś biedak pod
Zaspą
Długie dni
Dobrze się szuka
Ptaki odlatują
A jego nie ma
Rozerwany węzeł na zawsze
Samotna ciepła czekolada
Z łzami mrozu
Jest mi smutno. Wikuś prosiła o post. Więc proszę, nic się w życiu dobrze nie kończy.
Lubię ten wiersz.
wtorek, 8 kwietnia 2014
"Życie jest książką, lecz jeżeli nie podróżujesz czytasz tylko jedną stronę"
Tytuł zaczerpnięty z wypracowania z anglika ;).
Dzisiaj na angielskim, po sprawdzianie mieliśmy napisać coś na temat z tablicy. Idealnie pasuje to też do myśli, którą może często się powtarzam, ale powtarzamy przecież tylko rzeczy ważne.
Nie mogę Wam jednak obiecać, że już nie będę pisała o podróżowaniu. Nie mogę kłamać.
Dzisiaj na angielskim, po sprawdzianie mieliśmy napisać coś na temat z tablicy. Idealnie pasuje to też do myśli, którą może często się powtarzam, ale powtarzamy przecież tylko rzeczy ważne.
Nie mogę Wam jednak obiecać, że już nie będę pisała o podróżowaniu. Nie mogę kłamać.
Przy okazji wyjaśnię, dlaczego nie pisałam nic przez weekend- byłam w Barcelonie. Miasto urzekło mnie już po raz drugi. Nie mam niestety zbyt wielu zdjęć, przepraszam również za beznadziejną jakość- używałam IPoda. Na większości króluje moja twarz [ta twarz] i dodawanie ich nie ma chyba większego sensu...
Sagrada familia, morze i uliczka- mówiłam, że będzie biednie.
Barcelona jest wspaniała. Uwielbiam ponadto Hiszpanów. Są bardzo wyluzowani, ale mam wrażenie, że nie jest to u nich tak sztuczne jak u Włochów. Każdy chce Ci pomóc, sprawić żebyś zrozumiał, ty o coś prosisz a on daje więcej.
Oczywiście nie odnosi się to do wszystkich, ale wyjątki są tylko potwierdzają regułę.
Odnalazłam się nawet w metrze (so proud of myself)
Nie będę się rozpisywac na temat miasta, bo zainteresowani na pewno sami wszystko wiedzą. Jako nieodkrytą perełkę polecam tylko wzgórze Tibidabo (panoramy są zrobione z jego wysokości)
Jest na nim również ładne wesołe miasteczko oraz klasztor (na górze).
I oczywiście wszyscy pamiętamy komu kibicujemy (BARCA!!!)
czwartek, 3 kwietnia 2014
Piłka
Biegnę a piłka przede mną
Ja ją gonię
Czy ona ode mnie ucieka?
Nie wiem
Nie dane mi wiedzieć
A mi jest z tym tak
Dobrze
Tak spokojnie
Piłka
Za nią ja
W ustalonym szyku
Tak ma być
Ktoś ustalił szyk
Nie chcę innego
Jest dobry
Szyk
Piłka za nią ja
Nie przegrana
Jedynie za nią
Za to nie gorszy
Za to nie lepszy
Mamy taki szyk
To jest gra
Nikt cię nie chce zganić
Każdy gra dla siebie
Nikt nie jest zły
Dobry też nie
Choć to może
Bez sensu
To
Wygrałam
Szyk zadziałał
Wygrałam
Wygrałam
Ja wygrałam!
Dawno nie pisałam wierszy, przypomniała mi o tym Zuzia O. Ten nie jest tylko płytką historyjką o piłce i biegu. Jest o szyku, w jakim często musimy żyć. O tym, że nie zawsze te szyki są złe, że czasami możemy się ich trzymać. Bycie wolnym nie oznacza robienie czegoś zupełnie innego.
Czasami to jest właśnie pokochanie szyku.
Ja ją gonię
Czy ona ode mnie ucieka?
Nie wiem
Nie dane mi wiedzieć
A mi jest z tym tak
Dobrze
Tak spokojnie
Piłka
Za nią ja
W ustalonym szyku
Tak ma być
Ktoś ustalił szyk
Nie chcę innego
Jest dobry
Szyk
Piłka za nią ja
Nie przegrana
Jedynie za nią
Za to nie gorszy
Za to nie lepszy
Mamy taki szyk
To jest gra
Nikt cię nie chce zganić
Każdy gra dla siebie
Nikt nie jest zły
Dobry też nie
Choć to może
Bez sensu
To
Wygrałam
Szyk zadziałał
Wygrałam
Wygrałam
Ja wygrałam!
Dawno nie pisałam wierszy, przypomniała mi o tym Zuzia O. Ten nie jest tylko płytką historyjką o piłce i biegu. Jest o szyku, w jakim często musimy żyć. O tym, że nie zawsze te szyki są złe, że czasami możemy się ich trzymać. Bycie wolnym nie oznacza robienie czegoś zupełnie innego.
Czasami to jest właśnie pokochanie szyku.
wtorek, 1 kwietnia 2014
A.H.B- Śniadanie(7)
Nasza jadalnia była bardzo ładna. Mieściła się w średniej wielkości otwartym pomieszczeniu z przeszklonymi ścianami od strony ogrodu. Na środku stał stół okryty czerwonym obrusem w kratę. Mama krzątała się w kuchni, a Arbi ubrany w dżinsy i koszulę zanosił wszystko do jadalni. Popatrzyłem na dziewczynę. Wyglądała upiornie, ale świeżo. Jej ciemna koszula kończyła się przed kolanami.
Jej koszula? Waligóry?
- Źle ci w tym kolorze- mama odwróciła się do nas. Bez zapytania, zdziwienia- co robi u nas w domu obca dziewczyna po prostu zaczęła gadać o ciuchach.
Kochana mama.
- Żałoba wybrała sobie ten kolor.
- Wiesz, najszczersze jest to co mamy w sercu, nauczyłam się, że strój jest tylko przykrywką do umartwiania się nad sobą.
- A co pani może o tym wiedzieć?!- wzburzyła się.
- Zmarł mi syn. Mam... Doświadczenie.
- O cholera!- zakryła usta dłonią.- Ja nie wiedziałam. Ale ze mnie idiotka!
- Zdarza się. Przypadłość młodych.
Odeszła. Taka elegancka w swojej prostocie.
- Host- zakryła twarz dłońmi.- Ja nie chciałam. Poniosło mnie...
- Ona wie.
- Lepiej pójdę.
Wtedy wróciła mama. Niosła cztery sukienki, których nigdy na niej nie widziałem.
- Weź je. Mam czterech synów. Żaden nie jest nimfą. Miałam nadzieje co do Hosta, ale ostatnio zaczął wykazywać jakieś okruchy męskości- spojrzała na mnie znacząco.- Zostajesz mi ty, bo dziewczyny moich dwóch starszych synów zmieniają się z każdą wizytą w domu, przestałam już nawet udawać, że obchodzą mnie ich imiona. Ty wyglądasz na ciekawą osóbkę. Będziesz mieć zbawienny wpływ na Hosta.
- Nie jestem jego dziewczyną- zauważyła nieśmiało.
Matka patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
- Coś z tobą synu nie tak?! A może jeszcze zostawię te sukienki? Może wolisz chłopców? Śmiało Hosty, z tobą zawsze coś było nie tak.
To był ten moment, w którym wyszedłem.
Przy śniadaniu dwie jednakowe zołzy- jedna w kremowej sukience do kolan, z krzywo ułożonymi blond włosami i druga- z siwo- kasztabowym kokiem rzucały sobie co chwila cyniczne uśmieszki.
Przynajmniej koszula leży w koszu.
Kochana mama.
Subskrybuj:
Posty (Atom)